Dzisiaj to był jakiś dziwny dzień. Nie wiadomo kiedy się zaczął, a już się skończył. Miałem zrobić tysiące rzeczy. I zrobiłem. Tylko, że inne niż sobie zaplanowałem. W dodatku pogoda była chuj wie jaka, a za oknem leżał styropian udający śnieg, który tylko mnie dezorientował (a właściwie wkurwiał).
A w ogóle to mam ostatnio poczucie tymczasowości wszystkiego. Nie wiem czym się zajmuję od kiedy skończyłem studia. Wydaje mi się, że co pół godziny czymś innym. I w ogóle wszyscy ciągle gdzieś wyjeżdżają albo skądś przyjeżdżają, albo ja gdzieś jadę albo wracam. I wszyscy się rozchodzą albo schodzą albo znajdują sobie nowych partnerów/partnerki, z którymi nie są za miesiąc (pomijając smutne wyjątki, które są ze sobą od zawsze). I ja już właściwie nie wiem czy ktoś jest tu czy tam i czy z kimś jest, czy może w ogóle go nie ma, czy może mnie tam nie ma gdzie ten ktoś jest (z kimś). Przestałem się przyzwyczajać do ludzi i miejsc. Kiedyś było prościej.
Może jutro będzie mi się wydawać inaczej.
Soundtrack od dawna: Post Industrial Boys - "Trauma".
Wednesday, 31 October 2007
Monday, 29 October 2007
Art weekend w Arturowie
.jpg)
Monodram "Helmet" w wykonaniu Marcina (9.l) z Ośrodka dla Dzieci Przeznaczonych do Upokorzeń i Strasznych Tortur (ODPUST) przy archidiecezji wrocławskiej.
.jpg)
Odtwórca roli pieska
.jpg)
Przedstawienie pt. "A keczup?" w wykonaniu grupy artystycznej im. Ronalda McDonalda
.jpg)
Od lewej: naddyrektor artystyczny, dyrektor artystyczny (i cieć w jednej osobie).
Thursday, 25 October 2007
Wednesday, 24 October 2007
Ostatni dzień wakacji
Post sponsorowany przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, Eli Lilly and Company (producenta Prozac`u) oraz Stowarzyszenie "Stop Empatii".
Ostatnio bardzo często docierają do mnie sygnały (szczególnie od tzw. płci pięknej) o atakującej znienacka jesiennej depresji. Biorąc pod uwagę skalę zjawiska, można mówić już o epidemii (albo o modzie). Stąd mój dzisiejszy apel: "Weźcie się w garść do jasnej cholery". To, że pada i jest zimno to jeszcze nie powód, żeby odkurzać kasety Joy Division i płakać przy lampce wina i zdjęciu byłej/byłego/przyjaciółki z wakacji/obiektu westchnień, który permanentnie ma Was w dupie/psa, który nie wygrał heroicznej walki z rakiem/itp.
Przecież Bracia Panczo śpiewali (może dla jaj, ale jednak), że "najważniejsze w życiu jest, szczęście dzielić z innymi i uśmiechać się". I ja rozumiem, że jeśli nie jest się pracownikiem Caritasu na misji w Burundi to ciężko się cały czas szczerzyć i dzielić szczęściem z innymi (szczególnie gdy nie ma się z kim), ale użalanie się nad sobą to naprawdę wyjątkowo niefajne zajęcie.
Po co się męczyć i zatruwać życie sobie i innym? Lepiej wyjść na spacer, napić się czekolady, kupić coś sobie, strzelić samobója (ŻARTUJĘ!!!), albo spotkać się z kimś (najlepiej kimś kogo się nie lubi - wkurwienie najlepsza metoda na doła), a najlepiej odwiedzić najbliższego psychiatrę, który zdołowanym służy radą (gorsza opcja) lub receptą (lepsza opcja).
.jpg)
U Was jesień, u mnie lato.
Ostatnio bardzo często docierają do mnie sygnały (szczególnie od tzw. płci pięknej) o atakującej znienacka jesiennej depresji. Biorąc pod uwagę skalę zjawiska, można mówić już o epidemii (albo o modzie). Stąd mój dzisiejszy apel: "Weźcie się w garść do jasnej cholery". To, że pada i jest zimno to jeszcze nie powód, żeby odkurzać kasety Joy Division i płakać przy lampce wina i zdjęciu byłej/byłego/przyjaciółki z wakacji/obiektu westchnień, który permanentnie ma Was w dupie/psa, który nie wygrał heroicznej walki z rakiem/itp.
Przecież Bracia Panczo śpiewali (może dla jaj, ale jednak), że "najważniejsze w życiu jest, szczęście dzielić z innymi i uśmiechać się". I ja rozumiem, że jeśli nie jest się pracownikiem Caritasu na misji w Burundi to ciężko się cały czas szczerzyć i dzielić szczęściem z innymi (szczególnie gdy nie ma się z kim), ale użalanie się nad sobą to naprawdę wyjątkowo niefajne zajęcie.
Po co się męczyć i zatruwać życie sobie i innym? Lepiej wyjść na spacer, napić się czekolady, kupić coś sobie, strzelić samobója (ŻARTUJĘ!!!), albo spotkać się z kimś (najlepiej kimś kogo się nie lubi - wkurwienie najlepsza metoda na doła), a najlepiej odwiedzić najbliższego psychiatrę, który zdołowanym służy radą (gorsza opcja) lub receptą (lepsza opcja).
.jpg)
U Was jesień, u mnie lato.
Monday, 22 October 2007
Sunday, 21 October 2007
Spokojny weekend
Friday, 19 October 2007
Today is the tomorrow you were promised yesterday
Klocki się rozsypały. Klocki się poskładały. Cerebrastenia pourazowa będąca skutkiem ostatniego weekendu na szczęście minęła. W ramach rehabilitacji jadę dziś na Sobieszów gdzie czeka mnie przede wszystkim boski chill. Rehabilitacja potrwa nawet dłużej bo dostałem dziś rano od (ex)szefa nieograniczony, niepłatny urlop, bez prawa powrotu.
Soundtrack na urlop: Stacey Pullen - "Today is the tomorrow you were promised yesterday"

Klocki się poskładały. Pytanie, czy tak samo jak wcześniej.
Soundtrack na urlop: Stacey Pullen - "Today is the tomorrow you were promised yesterday"

Klocki się poskładały. Pytanie, czy tak samo jak wcześniej.
Tuesday, 16 October 2007
Prawie czarny poniedziałek
Nic się wczoraj nie kleiło. Byłem niespokojny, nieposkładany i poryty. Na szczęście wieczorem coś się zaczęło układać. Kulminacja nastąpiła ok.23. Późny wieczór był słony. Boski chill.
Ej, sorry Bart, nie zmienię Twojej foty. Ta jest ok.
Ej, sorry Bart, nie zmienię Twojej foty. Ta jest ok.
Monday, 15 October 2007
Właściwie
Właściwie to trochę mnie wczoraj poniosło z tym ostatnim postem. Nie ma u nas takiej patologii. Wcale tak dużo nie wypiliśmy, trzaskania po ryjach nie było, poleciało tylko kilka płaskich, żule wyzywały nas, krzesło się tylko gwałtownie przesunęło, dzwoneczki uszkodziły niezauważalnie, a piłka i tak była stara. Właściwie to chyba nic się wczoraj nie działo, albo mi się śniło, że nic się nie działo. Albo teraz mi się wszystko śni. Właściwie to nie wiem.
Sunday, 14 October 2007
Patologia!!!
Weekend był ciężki, trzy dni ładowania wódy, ale to co się stało w niedzielę późnym wieczorem to było przegięcie pały i mistrzostwo patologii. Wypiliśmy morze wódki, trzaskaliśmy się po ryjach, rzucaliśmy krzesłami i kubkami z balkonu, wyzywaliśmy Szczepińskich żuli, rozjebaliśmy piłkę nożem i dzwoneczki kopami plus takie tam. Klasyka odjeby i zlasowanie mózgów. Jestem chory. Moi współlokatorzy też. Dobranoc!!! Rano idę do pracy.
Zaśnij na zawsze
Sunday, 7 October 2007
5 powodów, dla których lubię Jelenią
Thursday, 4 October 2007
Właściwie to zapomniałem co chciałem napisać
Tuesday, 2 October 2007
Dymna niedziela i psi poniedziałek
Subscribe to:
Posts (Atom)