Tuesday 2 September 2014

Trzy

Typowy pobyt nad polskim morzem, czyli smażenie się cały dzień na własnych, ogrodzonych parawanem dwóch metrach kwadratowych plaży z obligatoryjnym petem i bronksem z puszki, na obiad smażona ryba (prosto z delty Mekongu) z frytkami, wieczorem klabing w topowych miejscach w towarzystwie byczków z tribalami i foczek w cętki, bicie rekordów na automacie bokser, sandały, skarpetki, kebab z mikrofalówki i tradycyjne malowanie swastyki z henny na czole. Tak mogły wyglądać moje wakacje. Niestety, nie zdecydowałem się w tym roku na Mielno.
Trzynaście dni we Trójkę w Trójmieście. Tak wyglądały moje wakacje. Oprócz atrakcji czysto towarzyskich (pozdrawiam Gosię) robiłem zdjęcia klocków w Gdyni, podążałem tropem fekalnej zagadki Sopotu (i to nie prawda, że warszafka na mociaku tak śmierdzi, bo okazało się, że to śruta sojowa), sprawdzałem czy Wisła naprawdę uchodzi oraz czy placki na Świętojańskiej są odpowiednio cienkie.
Potem nastąpił powrót do stolicy i tradycyjne bolesne zderzenie z rzeczywistością. A na pożegnanie wakacji pojawiła się z roboczą wizytą delegacja z heimatu.  Wspólnie odbyliśmy (o ile pamiętam) powolny przelot ulicami miasta, utrzymany (raczej) w konwencji onirycznej, ilustrowany (prawdopodobnie) rycinami Schulza.